Imieniny: Mariana, Katarzyny

INFO

Energiczna i chętna do pomocy córka legendarnego kierownika szkoły podstawowej, Adama Falarza, postawiła sobie za cel, aby pomagać innym i dążyć, aby człowiek człowiekowi nie był wrogiem.

fot. Maria Warda

 

Gąsawa zawdzięcza Pani bardzo wiele, mam jednak wrażenie, że niewiele osób pamięta ten ogrom wykonanej pracy, w tym budowę Szkoły Rolniczej. Jak to się wszystko zaczęło?

 

Przez całe swoje zawodowe życie nie myślałam o zasługach dla siebie, ale o tym co mogę zrobić dla innych. Kiedy przyszedł czas aby przejść na emeryturę usunęłam się w cień. Ciągle jednak moją radością są dawni uczniowie, którzy dzwonią, odwiedzają mnie. Ta ich pamięć jest dla mnie dowodem, że moja praca nie poszła na marne. Moja przygoda z oświatą zaczęła się w latach 50 minionego wieku. Po studiach zaczęłam pracować w Sekcji Oświaty Rolniczej w Kółkach Rolniczych. Wspólnie z inspektorem oświaty panem Romanem Kujawą tworzyliśmy tak zwane Szkoły Przysposobienia Rolniczego czyli SPR. W powiecie żnińskim powstało 13 takich szkół, w tym jedna w Gąsawie. W tym celu przy szkole podstawowej wybudowano barak, gdzie uczyli się przyszli rolnicy. Kierownikiem placówki został Adam Falarz, który jednocześnie zarządzał szkołą podstawową.

 

Urodziła się Pani na Ukrainie, myślę, że dobrowolnie do Gąsawy nie trafiliście?

Podzieliliśmy los wielu rodzin z Kresów. Przed wojną mieszkaliśmy w miejscowości Czortków, w obwodzie tarnopolskim na Ukrainie. To było miasto porównywalne do Torunia. Mój ojciec pracował w Wydziale Oświaty. Urodziłam się w roku 1934, byłam więc miałam pięć lat gdy wybuchła wojna. Jednak pamiętam sporo. Do dziś dźwięczą mi w uszach słowa śpiewane nieustannie przez Ukraińców: „Budem rostrelety, ryzaty nożem, aż wsich Polaki zwitty prożenem”. Cięgle tkwi mi przed oczyma widok księdza, któremu powycinali na całej skórze krzyże i powiesili za nogę na widoku publicznym, zmarł z wykrwawienia. Brat, który miał żonę Ukrainkę siekierą zamordował brata. Przed naszym domem stał Ukrainiec, który czekał na ojca aby go zamordować. Ojciec nie przychodził do domu, spał na biurku w Wydziale Oświaty. Uratował go i nas ukraiński uczeń, bardzo zdolny chłopak, którego ojciec wykształcił. On zajechał od strony ogrodu. To był trzeci rok wojny. Udało nam się przedostać transportem do Grybowa. Jako inteligenta wzięli go do okopów, później trafił do partyzantki.

 

Do Armii Krajowej?

Tak, to było AK. Pod Grybowem była góra Chełm, którą chcieli zdobyć Niemcy. Moim zadaniem było noszenie rozkazów. Miałam kankę z podwójnym dnem, w którym znajdowały się odpowiednie dokumenty. Partyzanci wpisywali mi się do pamiętnika, niestety po wojnie, kiedy do naszego domu zaczął przychodzić ubek, ojciec wydarł z niego kartki. Jednak kilka wpisów uratowałam.

 

Jak trafiliście do Gąsawy?

Nie tylko ojciec, ale także mama, byli pedagogami. Po zakończeniu działań wojennych zostaliśmy skierowani do Janowca Wielkopolskiego do pracy w szkole. Ojciec zdążył nawet założyć orkiestrę dętą i chór, ale wkrótce trafiła mu się posada kierownika szkoły w Gąsawie. Miał też propozycję pracy w żnińskim liceum, ale w Gąsawie mu się spodobało.

 

Do dziś słyszę opinie, że Adam Falarz był człowiekiem nieskazitelnym. Wielka niedoceniona przez lokalną społeczność osobowość.

Miał zasady, którym był wierny. Chcieli go złamać, do domu przychodził codziennie ubek, który godzinami u nas przesiadywał, chciał wymusić na ojcu, aby przyznał się do przynależności do AK. Nic nie wskórał. Ojciec zmarł nagle w 1966 roku. Za jego trumną szły tłumy. Oświata zaproponowała abym została jego następczynią. Tak to się zaczęło.

 

Jednak Pani domena, to oświata rolnicza.

W roku 1969 SPR-y przemianowano na Zasadniczą Szkołę Rolniczą. Z powodu ciasnoty, trzeba było pomyśleć o budowie obiektu z prawdziwego zdarzenia. Cały czas po głowie chodziła mi myśl o powołaniu do życia Technikum Rolniczego. To były bardzo trudne czasy, a jednak udało się kupić ziemię od prywatnego właściciela. Tutaj miałam ogromne wsparcie od ówczesnego szefostwa PGR w Złotnikach, Gospodarstwa Rybackiego w Łysininie i rodziców uczniów. W 1975 roku udało się powołać do życia wieczorowe Technikum Rolnicze, a rok później dzienne.

 

Budowa szkoły w latach 70. to była wielka odwaga

Trudne przeżycia wojenne sprawiły, iż nic nie było w stanie przeszkodzić mi w realizacji planów. Wychodziłam w województwie pozwolenie na rozbudowę szkoły, aby wzbogacić ją o halę gimnastyczną. Przyznano mi pieniądze, ale wkrótce zabrano, aby przekazać rzecz innej placówki w województwie. W tej sytuacji starałam się pozyskać pieniądze na remonty kapitalne i tak budowałam, kawałek po kawałku. Pojawiła się firma gotowa budować, a po pół roku zostałam poinformowana, że się przebranżowili na budowę … trumien, trzeba było szukać innego wykonawcy.

 

O materiały budowlane łatwo z pewnością nie było?

Byłam zdeterminowana. Za własne pieniądze kupowałam w jednym sklepie jakieś dobra materialne, jak choćby kawę, dawałam to w innym sklepie, na przykład za radio, które także kupowałam za swoje pieniądze, z radiem szłam do tych, którzy decydowali o przydziałach. Całą pensję traciłam na takie rzeczy, na szczęście mąż był wyrozumiały, bardzo mnie wspierał, żywił i ubierał. Do dziś jestem mu za to wdzięczna.

 

Wybór Jadwigi Dziubińskiej na patronkę szkoły z pewnością nie był przypadkowy.

Bardzo się cieszyliśmy, że mogliśmy uhonorować tę niezłomną kobietę, która przed wojną nie ustawała w działaniach na rzecz krzewienia oświaty rolniczej wśród ludzi ubogich. Portret patronki wisi na szkolnym korytarzu. Malował go śp. Tadeusz Małachowski. Było z tym trochę zamieszania, bo nasz artysta dał postaci moją twarz. Musiał przerabiać swoje dzieło.

 

Za Pani rządów szkoła tętniła życiem, była prawdziwym miejscem krzewienia kultury.

Udało się zebrać bardzo dobrą kadrę. Nauczyciele nie liczyli swego czasu poświęconego młodzieży, a były to wspaniałe dzieciaki, chętne do pomocy. Dziś już takiej młodzieży nie ma.

 

Czy szkoła rolnicza w Gąsawie ma szansę wrócić do świetności z czasów, kiedy Pani nią kierowała.

Kibicuję moim kolegom, ale obawiam się, że to niemożliwe, choćby z powodu niżu demograficznego. Możliwa jest natomiast realizacja idei, która mi przyświecała, to jest stworzenie atmosfery, aby ludzie byli wzajemnie sobie życzliwi, nie byli dla siebie wrogami.

 

Dziękuję za rozmowę, Maria Warda

 

REKLAMA
AUTOPROMOCJA